poniedziałek, 8 czerwca 2015

Przenosiny

Przenoszę się na stronę http://chowaniec2.blogspot.com/ gdzie będę (mam nadzieję) ciągnąć moją historię :) Dlaczego muszę ją aż przenosić? Ponieważ chce wprowadzić kilka zmian w istniejących rozdziałach co mogłoby być dość kłopotliwe :/
Pozdrawiam i zapraszam na nowego bloga!

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 14

Postanowiłam wziąć się w garść. To że będę się nad nim użalać w niczym mu nie pomorze.
Wstałam z podłogi i spojrzałam gniewnie w stronę drzwi. były otwarte.
Na razie nie zaprzątałam sobie tym głowy. Poszłam do mojego pokoju, skąd wzięłam koc, poduszki i oczywiście apteczkę.
Wróciłam do Daniela, który leżał tak samo jak go zostawiłam. Wciąż był nieprzytomny. 
Nie miałam pojęcia co robi się z złamanym żebrem więc zabrałam się za mniej poważne obrażenia. Wzięłam z łazienki ręcznik i namoczyłam go wodą. Wytarłam nim zaschniętą krew. Odczepiłam z niego wszystkie elektrody i zaczęłam wcierać maść przeciwbólową w jego poobijane ciało. Nie umiałam też nastawiać nosa, więc omijałam go szerokim łukiem. Potem owinęłam go bandażem, żeby chociaż odrobinę usztywnić żebro i delikatnie założyłam mu jego bluzę. Podłożyłam mu poduszkę pod głowę i czekałam. I czekałam. I czekałam.
Mijały godziny, a Daniel dalej nie otwierał oczu. Byłam niesamowicie zmęczona ale nie potrafiłam zasnąć. To była moja wina. Gdybym nie była taka uparta, Daniel byłby cały i zdrowy. 
Westchnęłam.
- Proszę obudź się - wyszeptałam do niego.
*
Widocznie jednak zasnęłam. Obudziło mnie lekkie dotknięcie. Skoczyłam jak oparzona, gotowa do walki. Niemal się rozpłakałam, gdy zobaczyłam Daniela wpatrującego się we mnie swoimi oszałamiająco fioletowym oczami.
- Julie - na jego udręczonej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Rzuciłam mu się na szyję, łkając.
Sapnął.
- Wow, Julie przestań bo połamiesz mi następne żebra - powiedział próbując zamaskować ból, śmiechem.
Odsunęłam się od niego z troską.
- Przepraszam. Tak bardzo się martwiłam - powiedziałam przez łzy.
Musiałam mieć naprawdę smutny wyraz twarzy, ponieważ już po chwili Daniel delikatnie kołysał mnie w swoich ramionach.
Ta chwila mogła by trwać wiecznie, gdyby nie jeden mały szczegół. Rafael.
Stanął tuż przed nami i przyglądał się. Widziałam jego twarz, zupełnie wypraną z emocji.
- Ty...! - krzyknęłam i się na niego rzuciłam.
To znaczy próbowałam. Zanim do niego dotarłam, moje ciało poraziła błyskawica bólu, a ja wrzasnęłam. 
Daniel warknął i próbował się podnieść, lecz od razu opadł z powrotem z jękiem.
- Nie wstawaj braciszku, jeszcze zrobisz sobie krzywdę - usłyszałam jego głos jakby przez mgłę.
- Nie mogę teraz zemdleć - pomyślałam odganiając mgłę z mojego umysłu. Powoli się podniosłam. Moje nogi były jak z galarety, ale nie zwracałam na to uwagi.
- Oh, ależ ty twarda - zakpił Rafael - to co powiesz mi, czy mam dalej zajmować się twoim chłopakiem - dla potwierdzenia swoich słów, kopnął Daniela w żebra.
- Przestań! - krzyknęłam, gdy usłyszałam okrzyk bólu - powiem ci!
- No, grzeczna dziewczynka - brzmiało to prawie jak chichot.
- Ja... - wiedziałam że ta wiedza w niepowołanych rękach może zniszczyć świat chowańców, lecz nie mogłam więcej patrzeć na cierpienie Daniela - Jest w Nowym York'u, na szczycie Empire State Building.
Rafael uśmiechnął się z satysfakcją, mimo złamanej szczęki.
- Wreszcie! - wykrzyknął uradowany, po czym spojrzał na nas - zostaniecie tu dopóki nie dowiem się czy mówisz prawdę, ptaszyno.
Zawrzał we mnie gniew. Moje ciche życzenie, żeby wreszcie zostawił nas w spokoju uleciało z wiatrem.
- Dobrze - powiedziałam przez zaciśnięte zęby - jak sobie życzysz. Mógłbyś chociaż zająć się Danielem? - dodałam nieskrywającą irytacji.
Przez chwilę dumał, stukając się palcem po brodzie.
- Dzisiaj jestem w wyjątkowo dobrym nastroju, więc spełnię twoją prośbę.
Pstryknął i do sali wszedł Grieg. Podszedł do Daniela i jednym szarpnięciem postawił go na nogi.
Skrzywiłam się na to niedelikatne zachowanie.
Już chciałam podążać za nimi, lecz Rafael zagrodził mi drogę.
- Odsuń się. Chcę przejść - warknęłam. Już nie siliłam się na uprzejmość.
- Och, niestety nie możesz - złapał mnie w żelazny uścisk - pozwolisz że odprowadzę cię do pokoju?
- Nie mam innego wyboru - mruknęłam ale ruszyłam za nim.
Jak się domyślałam, po kilku chwilach znaleźliśmy się w moim starym pokoju. Rafael wepchnął mnie do niego, po czym zaczął szukać czegoś w kieszeniach.
Widocznie nie znalazł, ponieważ zaklął szpetnie.
- Niestety posiałem gdzieś klucz, więc będzie cię ktoś pilnował - rzucił i wyszedł.
Powoli podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam. Od razu zwróciłam na siebie uwagę, strażnika stojącego po drugiej stronie.
Westchnęłam z rezygnacją i zamknęłam je.
Usiadłam na łózko, a w mojej głowie zaczął tworzyć się plan.
*
Po kilku godzinach, byłam wreszcie przygotowana. Ubrana byłam w swój nieodłączny czarny t-T-shirt i wygodne legginsy. Nie wiem jak to się dzieje, lecz gdy zamieniam się w jakieś zwierzę, a potem z powrotem w człowieka to pozostaje w ubraniu które miałam na sobie wcześniej. Pewnie magia. Na ramię miałam zarzucony mój plecak, wypchany ubraniami, kocem, pieniędzmi i jeszcze kilkoma ważnymi rzeczami. Teraz został jedynie problem zdjęcia bransolety. Cóż, nogi sobie nie utnę, więc pozostawał mi ostatni rozpaczliwy pomysł. Ruszyłam do drzwi i otworzyłam jej jednym, szybkim szarpnięciem. Chwilowe zdziwienie strażnika dało mi przewagę. Nie traciłam czasu i się na niego rzuciłam. Zrobiłam to z takim impetem że oboje upadliśmy. Zaczęłam go okładać pięściami po twarzy. Próbował się bronić ale napędzał mnie gniew i adrenalina.
Wreszcie przestał się ruszać. Ostrożnie z niego zeszłam, spodziewając się podstępu, lecz on już nie wstał. Zaczęłam go przeszukiwać. Jest! Miał przy sobie pistolet i nóż. Usiadłam na ziemi i przyjrzałam się bransolecie. Była cała gładka, nie miała żadnych widocznych wypukłości, śrubek, nic. Westchnęłam z rezygnacją. Czyli pozostaje mi plan B. Odbezpieczyłam broń i wymierzyłam w jedyną rzecz oddzielającą mnie od wolności.
Wdech, wydech i BUM! Broń wypaliła, odpychając mnie w tył. Spojrzałam na bransoletę. Tak! Udało się. W miejscu strzału widniała dziura na wylot z której wystawały różne kabelki i druciki. Na szczęście przeszkoda w postaci podwójnej metalowej płyty, wyhamowała pocisk, więc zamiast rany postrzałowej na mojej nodze wykwitł wielki siniak. Bolał ale do zniesienia.
Zebrałam broń i wepchnęłam do plecaka.
- Dobra teraz czas na 2 część planu - pomyślałam zamieniając się w wilka.
Złapałam plecak w zęby i pobiegłam po zapachu do sali tortur. Przystanęłam na środku i głęboko wciągnęłam powietrze. Tak, doskonale czułam zapach Daniela. Ruszyłam za nim z nosem przy ziemi. Po kilku minutach, sceneria się zmieniła. Ciemne, kamienne ściany zastąpiło białe linoleum i jarzeniówki. W powietrzu dało się wyczuć zapach pasty do podłóg, leków i sterylności. Woń Daniela robiła się coraz mocniejsza.
Wreszcie stanęłam przed białymi drzwiami z numerem 124. Lekko pchnęłam je łapą, lecz okazały się zamknięte.
Zamieniłam się w człowieka i otworzyłam je jednym kopniakiem. Nie chciało mi się już bawić w subtelności.
Nasze spojrzenia się spotkały, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Wiedziałem że przyjdziesz - powiedział powoli wstając z leżanki. Jego  ruchy były wolne i wyważone.
- Wiem jak stąd wyjść, ale nie wiem jak się tam dostaniemy. To spory kawałek drogi stąd. - rzekł podchodząc do mnie.
Spojrzałam na niego twardo.
- Ty się nie martw transportem. Po prostu nawiguj - powiedziałam i nagle na moim miejscu pojawiła się piękna (choć trochę poobijana) kara klacz.
Daniel zaśmiał się i powoli wszedł mi na grzbiet. Podałam mu plecak i ruszyłam korytarzem trasą którą wskazywał mi mój pasażer.
Trasą ku wolności.


Oto następny rozdział mojej wesołej twórczości :)
Bardzo dziękuję mojej koleżance Julce, dzięki której zebrałam się w sobie i napisałam ten rozdział :)
Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali aż dotąd.
Uwielbiam was <3

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 13

Podbiegłam do szyby.
- Daniel! Daniel! - krzyczałam przyciskając ręce do zimnej powierzchni.
Nie słyszał mnie, albo był nieprzytomny, albo...
Przyjrzałam się  mu. Głowę miał zwieszoną, włosy opadały mu na twarz.
Nie miał koszulki, więc mogłam zobaczyć jego boski tors w pełnej krasie. Gdzieniegdzie miał siniaki i zadrapania, lecz poza tym wyglądał nieźle. A co najważniejsze, oddychał.
Odetchnęłam z ulgą.
Patrzyłam na niego, zastanawiając się co mam zrobić.
Mój problem rozwiązał Rafael.
Gdy tak dumałam, on wszedł do pokoju Daniela.
Ten od razu podniósł głowę i przyjrzał mu się badawczo.
Myślałam że zacznie krzyczeć, wrzeszczeć żeby go wypuścił lecz ten tylko powiedział:
- Cóż.. spodziewałem się że do tego dojdzie. Zaczynamy?
Rafael uśmiechnął się okrutnie i spojrzał w moją stronę:
- Widzisz Julie, jakiego sobie dzielnego chłopaka znalazłaś? - zaśmiał się szyderczo - no zobaczymy jak dzielnego.
Patrzyłam z przerażeniem jak do sali wchodzi dwóch goryli. Rafael skinął na nich po czym wyszedł. Przyglądałam się, struchlała ze zgrozy, jak podchodzą do Daniela i zadają pierwszy cios, prosto w brzuch.
A potem... wszystko zniknęło.
Szyba znów zasnuła się czarną mgłą.
- Nie! - krzyknęłam.
Niestety, mimo że nic nie widziałam doskonale słyszałam co dzieje się w drugim pomieszczeniu.
Co chwile Daniel wydawał jęk bądź z sykiem wciągał powietrze. Dało się słyszeć tępe uderzenia pięści w ciało. Za każdym razem wstrząsał mną dreszcz.
- Tylko na tyle was stać, gnidy? - wycharczał w pewnym momencie.
To ich nieźle wkurzyło. Teraz ciosy spadały jeden za drugim, a Daniel ze wszystkich sił starał się nie krzyczeć.
Nagle usłyszałam złowieszcze chrupnięcie. To jego żebro złamało się jak sucha gałązka.
Osunęłam się na ziemię. Wreszcie znalazł mój słaby punkt. Gdyby torturował  mnie, to spokojnie wytrzymałabym wszystko co by mi zaserwował, a tak... nie mogłam patrzeć (a raczej słuchać) jak ktoś przez mnie doznaje takiego bólu.
Po pewnym czasie, który wydawał się wiecznością, coś się zmieniło. Trzasnęły drzwi i słyszałam jedynie ciężki oddech Daniela.
Mgła się rozpłynęła.
Podbiegłam do szyby.
Wyglądał okropnie. Był zmaltretowany. Z ust ciekła mu krew. Całe jego ciało pokrywały tworzące się siniaki. Doskonale widziałam które żebro miał złamane.
Z moich oczu pociekły łzy.
Wszedł Rafael. Wyglądał na zadowolonego. Podszedł do Daniela i uniósł mu głowę.
Pisnęłam. Miał złamany nos i wielkie limo na oku. Nie widziałam tego wcześniej, gdyż włosy zasłaniał mu twarz. Jedyną pociechą było to że dalej miał wszystkie zęby.
 Odezwał się do mnie:
- Widzisz Julie do czego doprowadziłaś? Chcesz żeby to trwało? Chcesz żeby cierpiał za ciebie? Ale wiesz, mogę to przerwać. Doskonale wiesz czego potrzebuję, a jeśli to dostanę to obiecuję że Danielowi włos z głowy nie spadnie - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, lecz widziałam okrucieństwo i nienawiść w jego oczach.
Daniel patrzył przed siebie.
- Julie? Nic mu nie mów! Nie daj się szantażować! Wytrzymam - krzyczał do mnie, rozglądając się.
I w tedy mnie olśniło. On mnie nie widział! Ściana między nami to nie szyba, tylko lustro weneckie.
Rafael patrzył na niego z politowaniem.
- Jak chcecie. Mogę poczekać - powiedział obojętnie i wyszedł.
Daniel wykorzystał ten moment:
- Julie, cokolwiek by się nie działo, nic mu nie mów, dobrze? Obiecasz mi? - miał rozbiegany wzrok.
Wiedziałam że nie dotrzymam tej obietnicy. Nie mogłabym nawet patrzeć jak Rafael znęca się nad zupełnie mi obcą osobą, a co dopiero nad Danielem, który przez te wszystkie dni stał się bliki memu sercu.
Wrócił Rafael niosąc ze sobą jakąś dziwną skrzyneczkę.
Stanął obok Daniela i ją otworzył. Ze środka wypadło kilka przewodów zakończonych kółeczkami, które szybko pozbierał i zaczął przyczepiać do ciała swojego brata.
Kilka trafiło na ręce, kilka na brzuch, a resztę podczepił do jego piersi.
Schylił się i przekręcił jakąś gałkę.
Spojrzał na mnie, potem na Daniela
- No... to zaczynamy - mruknął z dziwnym błyskiem w oku.
Nacisnął jakiś przycisk i rozpętało się piekło.
Daniel zaczął się wić w swoich kajdanach. Doskonale słyszałam jego krzyk. Był przepełniony niesamowitym bólem.
Zatkałam uszy, lecz nic nie mogło zagłuszyć tego cierpienia. Zaczęłam walić pięściami we wszystko co wpadło mi w ręce. Kanapa, ściany, stolik.
Po kilku chwilach, stałam w gruzach. Wszystkie meble były połamane na drzazgi, a moje ręce krwawiły. Nie czułam bólu. Całe moje jestestwo wypełniał ten nieludzki skowyt, który wydawało by się,  może wydać jedynie zwierzę. Daniel rzucał się w kajdanach, przepełniając oba pomieszczenia takim cierpieniem, że nawet Rafael się krzywił.
Poczułam w powietrzu lekką woń palonego ciała. To przebrało miarę. Podbiegłam do lustra i atakowałam je pokrwawionymi rękami.
- Poddaję się! Powiem Ci!! Powiem! Tylko przestań! Błagam - łkałam, czując że popadam w szaleństwo.
Nagle wszystko ucichło. Daniel wisiał, nieprzytomny.
Rafael spojrzał na mnie i skinął głową.
Lustro zaczęło się podnosić wpuszczając mnie do drugiego pomieszczenia. Pobiegłam tam i wypięłam Daniela z okowów.
Ułożyłam go na ziemi, szlochając.
Klęczałam, tuląc go do siebie i nawet nie zauważyłam kiedy Rafael wyszedł.




















Wow. Sam się siebie boję. Mam nadzieję że nie przesadziłam.
Przepraszam wszystkich którzy lubią Daniel, ale cóż.. . taka jest fabuła.
Eee... raczej "miłego czytania" tu nie pasuje więc... no po prostu przeczytajcie.




wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 12 - Wreszcie!!

- Co się stało? – zastanawiałam się, mrugając zapuchniętymi oczami.
Leżałam chwilę oddychając płytko, po czym wstałam na lekko chwiejnych nogach. Rozejrzałam się po sali. W rogu leżał martwy grizzly w kałuży swojej krewi.
Wzdrygnęłam się.
Moją uwagę przyciągnęła, zwalista sylwetka ukryta w cieniu. Podeszłam do postaci, kulejąc.
- Czego chcesz? – mój głos nie brzmiał zbyt wojowniczo.
Postać poruszyła się i wyszła z kąta.
Zatkało mnie.
To był on. Ten koleś z mostu. Grieg.
Zlustrował mnie wzrokiem, po czym rzekł:
- Pan Rafael chciałby się z tobą spotkać – po chwili dodał – mam cię do niego zaprowadzić.
Parsknęłam śmiechem.
- Domyśliłam się, wielkoludzie - miałam wyjątkowo dobry humor, biorąc pod uwagę to, że jeszcze trochę i to ja leżałabym martwa na ziemi.
Spojrzał na mnie zdziwiony i wyszedł na korytarz.
Przez chwilę zastanawiałam się nad ucieczką, ale zważając na moją sprawność fizyczną, a raczej jej brak, nie był to najlepszy pomysł.
Ruszyłam powoli za nim. Przy każdym kroku moją twarz wykrzywiał grymas bólu.
Spojrzałam w dół. Moje spodnie wisiały w strzępach, odsłaniając nierówne, poszarpane rany biegnące przez całe łydki. Moja kostka była nienaturalnie sina i spuchnięta.
Grieg szedł powoli, dostosowując się do mojego tempa. Idąc za nim mogłam podziwiać jego monstrualną sylwetkę. Miał, co najmniej 2 metry i szerokie bary. Jego mięśnie wyraźnie odznaczały się pod szytym na miarę garniturem.
Wielka góra mięsa – przemknęło mi przez głowę.
Zachichotałam.
Grieg odwrócił się do mnie skonfundowany.
- Co wielkoludzie? – zapytałam, rozbawiona – pomyślałam sobie tylko, że lepiej wyglądasz w garniaku niż w tej niedorzecznej hawajskiej koszuli.
Mruknął coś niezrozumiałego, po czym wznowił marsz.
Po kilku minutach stanęliśmy przed mahoniowymi drzwiami. Grieg otworzył je wyćwiczonym ruchem, zapraszając mnie do środka.
Drugi raz tego samego dnia, oniemiałam. Znalazłam się w pokoju jak z magazynu wnętrzarskiego. Podłogę zaścielał puchaty dywan. Pod ścianą stała skórzana kanapa. Na niej leżały poduszki i koc. Przed sofą stał szklany stolik. W rogu zauważyłam barek. Na ścianach wisiały, półki o geometrycznych kształtach. Przebiegłam wzrokiem po tytułach. Podeszłam do drugich drzwi i weszłam do ogromnej łazienki. Znajdowało się tam wielkie jacuzzi, toaleta, nowoczesna kabina prysznicowa i umywalka, nad którą wisiało ogromne lustro. Oba pomieszczenia utrzymane były w czarno-białej kolorystyce.
Jednak, najciekawsza w tym pokoju była ściana naprzeciw wejścia. Była ona gładka jak szyba. Wyglądała jakby w środku była czarna, kłębiąca się mgła.
Zasępiłam się. To że Rafael dał mi (pewnie nie na długo) tak piękny pokój nie mogło być darem od serca.
Uśmiechnęłam się ponuro.
Rafael i dobroć, całkowicie się wykluczały.
Nagle drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i do pokoju wszedł mój oprawca. W ręce trzymał apteczkę.
- Julie, jestem z ciebie dumny! Wiedziałem że masz umiejętności, ale żeby aż takie! Niebywałe! – wykrzyczał uradowany.
Ach, jak bardzo pragnęłam mu przywalić.
 - Dlatego, postanowiłem cię nagrodzić. Podoba ci się pokój? – kontynuował, nie zważając na moją nienawistną minę.
Spojrzał na mnie z udawaną troską.
- Mam nadzieję że twój przeciwnik nie poturbował cię zbytnio.
Odłożył apteczkę na stolik i szybko się do mnie zbliżył.
Nie cofnęłam się. Niedawno stoczyłam walkę na śmierć i życie z przerośniętym pluszakiem, więc Rafael nie robił już na mnie wrażenia.
Pochylił się i dotknął mojej łydki.
Sapnęłam.
Powoli schodził aż dotarł do kostki. Każdy jego ruch sprawiał mi ból, więc byłam lekko zamroczona.
Usłyszałam metaliczne kliknięcie. Szybko się cofnęłam, lecz było już za późno. Na mojej nodze połyskiwała metalowa bransoleta, łudząco podobna do mojej niedawno zdjętej obroży.
-Ty...! - byłam wściekła.
- Nie denerwuj się, ptaszyno. To tylko takie zabezpieczenie - powiedział spokojnie, nie zważając na moje wściekłe spojrzenie. Podszedł niespiesznie do barku i nalał sobie whisky.
Upił łyk.
- Fantastyczny rocznik. Chcesz? - zapytał potrząsając butelką w moją stronę.
- Nie dzięki, jeszcze nie mogę - odparłam, z trudem opanowując emocje - Coś jeszcze?
- Co? Ach, nie to już wszystko. Zatem... miłej zabawy - odrzekł, enigmatycznie i wyszedł.
Przez chwilę zastanawiałam się co to miało znaczyć, lecz porzuciłam te rozważania.
Postanowiłam się zająć swoimi ranami. Zgarnęłam apteczkę i ruszyłam do łazienki. Zaczęłam od kostki, gdyż była w najgorszym stanie. Nastawiłam ją (to było BARDZO bolesne) i usztywniłam. Następnie przemyłam i zabandażowałam rany na nogach.
- No to chyba wszystko - powiedziałam do siebie po czym wróciłam do głównego pokoju. Nie miałam nic specjalnego do roboty, więc zajrzałam do barku. W większości był tam alkohol, lecz na szczęście znalazłam butelkę soku pomarańczowego.
Nalałam sobie pełną szklankę i stanęłam przodem do czarnej powierzchni. Patrzyłam zafascynowana jak kłębią się w niej mroczne wiry. Nagle, zupełnie niespodziewanie ściana zrobiła się przezroczysta. Tuż za nią było drugie pomieszczenie. Szklanka wyślizgnęła mi się z ręki i roztrzaskała o podłogę z hukiem. Za szybą, zakuty w kajdany, stał Daniel.

Hej!! Długo mnie nie było. Przepraszam za to ale zupełnie nie miałam pomysłu. Mam nadzieję że ten rozdział wam to zrekompensuje :) Następne, mam nadzieję, będą szybciej niż ten.
Miłego czytania :)

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 11 i smutna wiadomość :(




Obudziłam się wczesnym rankiem. Umyłam się i ubrałam w świeże ubranie, a potem zanurzyłam się w baśniach tysiąca i jednej nocy.
Po pewnym czasie przyszedł Daniel ze śniadaniem. Gdy zjedliśmy szybko natarł mi plecy i wyszedł bez słowa. Zastanawiałam się o co chodzi, ale postanowiłam się tym nie zamartwiać.
Wróciłam do książki. Po godzinie udało mi się ją skończyć, ale niestety nie wiedziałam co robić dalej.
- co mi pozostaje? -  zapytałam sama siebie - Joga i... joga.
Westchnęłam zrezygnowana i zabrałam się za ćwiczenia. Kiedy poczułam się zmęczona usiadłam na łóżku  żeby odpocząć.
Sięgnęłam żeby wyjąć zdjęcie siostry. Tak bardzo mi jej brakowało.
- Ciekawe co teraz porabia - zastanawiałam się, błądząc ręką po wnętrzu plecaka.
Nagle, natrafiłam na ukrytą kieszonkę. Po chwili w mojej dłoni pojawił się błyszczący sztylet.
Palnęłam się w czoło.
- Boże! Jaka ja jestem głupia! - krzyczałam - przecież mogłam już dawno się stąd wydostać!
Rzuciłam nożem o ścianę, a on wbił się w nią lekko chybocząc.
Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Podeszłam do ściany i wyjęłam broń  jednym szarpnięciem. Potem odeszłam na drugą stronę i znowu rzuciłam. A potem znowu. I znowu. Przestałam dopiero wtedy, kiedy nie miałam już siły podnieść ręki. Zaczęłam ćwiczyć kopnięcia i szybkie ciosy.
Po około godzinie padłam na łóżko wykończona ale szczęśliwa. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
*
Obudził mnie dźwięk przekręcanego klucza. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Wyciągnęłam nóż spod poduszki i włożyłam do kieszeni bluzy. Stanęłam przodem do drzwi i czekałam.
Do pokoju wpadł Rafael i spojrzał na mnie płonącymi oczami. Wyglądał jakby próbował zrobić srogą minę ale coś mu nie pozwalało. Podszedł do mnie szybkim krokiem i złapał za gardło. Przyciągnął mnie do ściany i przycisnął.
- Wiesz co mi zrobiłaś ?- wysyczał mi do ucha - wbili mi druty w szczękę, bo mój kochany braciszek postanowił cię chronić i złamał mi szczękę.
- Puść... mnie - wycharczałam.
- O nie, ptaszyno - powiedział cicho, unosząc mnie kilka centymetrów nad ziemię - mam zamiar się zemścić.
Moje nogi dyndały w powietrzu. Zaczęłam się dusić.
Wyjął mi z bluzy sztylet i zaczął się nim bawić.
- Co? Myślałaś że nie wiem? Ja wiem wszystko, Julie - zmierzył mnie wzrokiem - widzę że Daniel obdarował cię swoją ulubioną bluzą.
Próbował się uśmiechnąć  szyderczo, ale mu nie wyszło.
Zaczęłam się wić, bezskutecznie walcząc o oddech. Przed oczami zatańczyły mi czarne plamki.
  Rafael widząc to poluźnił trochę uchwyt i powiedział - o nie, nie będziesz mi tu mdleć. Jeszcze z tobą nie skończyłem - wyszeptał.
musnął moją szyję palcami.
Zadrżałam.
- Masz taką delikatną skórę - wymruczał – W ogóle jesteś piękna. Jak tak na ciebie patrzę to wiem dlaczego mój brat tak cię lubi.
Dotknął czubkiem noża, policzka i zjechał nim aż do obojczyka. P chwili ukazała się tam krwawa szrama.
Potem zrobił dwie następne.
Nie mogłam nic zrobić. Patrzyłam na niego przerażonym wzrokiem.
Przez chwilę nad czymś się zastanawiał po czym oderwał mnie od ściany i zaczął gdzieś ciągnąć. Ledwo oddychałam, podczas gdy on wlókł mnie korytarzem.
Po chwili rzucił mnie na podłogę jakiejś salki. Odsunęłam się od niego pod przeciwległą ścianę, oddychając przy tym ciężko.
Na jego twarzy pojawił się grymas - co? Boisz się mnie?
Podniosłam się na trzęsących się nogach i spojrzałam mu w oczy - nie, nie boję się - rzekłam, zadziwiająco spokojnym głosem.
Spojrzał na mnie, przeciągle - no cóż, może mnie się nie boisz, ale jego powinnaś - powiedział po czym, wyszedł nawet się nie oglądając.
Nagle usłyszałam zgrzyt. Otwierały się wrota w jednej ze ścian. Gdy były już w pełni otwarte, wyszedł z nich skołtuniony niedźwiedź, chyba Grizzly. Nie zwracałam jednak zbytnio uwagi na jego rasę. Raczej skupiłam się na ostrych zębach, groźnych pazurach i obłędzie w czarnych ślepiach.
- No to po mnie - zdążyłam pomyśleć, zanim to monstrum się na mnie rzuciło.
W ostatniej chwili udało mi się przetoczyć w bok.
Znalazłam się bardzo blisko jego boku. Dopiero teraz zobaczyłam jaki jest wychudzony. Sama skóra i kości. Zrobiło mi się go żal, ale nie tak żeby dać mu się pożreć.
Zerwałam się na równe nogi i wykorzystując zaskoczenie wskoczyłam mu na grzbiet.
Grizzly, ryknął po czym zaczął cały się trząść żeby mnie zrzucić. Bezskutecznie. Trzymałam się i nie miałam zamiaru spadać.
Po bezowocnych próbach, zmienił taktykę i zaczął obijać się o ściany. W pewnym momencie użył całej swojej siły. Zrobił to tak szybko że nie zdążyłam ustawić nogi. Usłyszałam okropne chrupnięcie, a gdy się odrobinę wychyliłam zobaczyłam że moja stopa jest wygięta pod przedziwnym kątem.
Mimowolnie jęknęłam.
Misiek, jakby sobie o mnie przypomniał. Stanął na tylnych łapach i próbował mnie ściągnąć przednimi. Na szczęście, nie udało mu się, jedynie pozostawił na moich nogach głębokie rany.
Postanowiłam zaryzykować i przysunąć się bliżej karku. Gdy wydawało mi się że jestem względnie bezpieczna, niedźwiedź zatrząsł się gwałtownie, zrzucając mnie ze swojego grzbietu. Wylądowałam tuż przednim, a on przytrzymał mi ręce swoimi pazurami.
- Żegnaj świecie - pomyślałam podczas gdy misiek, zaczął mnie obwąchiwać.
Zbliżył swoją paszczę do mojej szyi. Już miał zacisnąć swoje szczęki na mojej tchawicy, ale coś mu przeszkodziło.
Olśniło mnie że to przecież obroża. Grizzly ryknął sfrustrowany i urwał ją jednym szarpnięciem.
Teraz była moja szansa. Nie miałam siły żeby zamienić się w coś dużego więc postanowiłam zastosować atak partyzancki.
Zamieniłam się owczarka niemieckiego i wyślizgnęłam się z objęć niedźwiedzia. Odbiegłam kawałek, po czym zaatakowałam. Ugryzłam go w łapę po czym szybko się wycofałam. To była jedyna moja szansa.  Zaczęłam go podgryzać. W nogi, szyję, brzuch, we wszystko co udało mi się dosięgnąć. Mój przeciwnik powoli słabł. Zaczął się chwiać, a jego ruchy stały się wolniejsze.
Po pewnym czasie, nie wiem czy to były godziny czy minuty, padł martwy.
Od razu upadłam na ziemię, wykończona. Wygrałam, ale za jaką cenę? Cała byłam posiniaczona i poraniona, a moja sierść była pozlepiana krwią.
Zamieniłam się w człowieka. Nie miałam już siły utrzymywać innej postaci.
Przez chwilę walczyłam z ciemnością, otulającą moje ciało, lecz w końcu wygrała i straciłam przytomność. Znowu.



Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Niestety muszę was poinformować, że mam całkowity brak weny twórczej, więc następny rozdział pojawi się dopiero za jakiś czas :(