Wstałam z podłogi i spojrzałam gniewnie w stronę drzwi. były otwarte.
Na razie nie zaprzątałam sobie tym głowy. Poszłam do mojego pokoju, skąd wzięłam koc, poduszki i oczywiście apteczkę.
Wróciłam do Daniela, który leżał tak samo jak go zostawiłam. Wciąż był nieprzytomny.
Nie miałam pojęcia co robi się z złamanym żebrem więc zabrałam się za mniej poważne obrażenia. Wzięłam z łazienki ręcznik i namoczyłam go wodą. Wytarłam nim zaschniętą krew. Odczepiłam z niego wszystkie elektrody i zaczęłam wcierać maść przeciwbólową w jego poobijane ciało. Nie umiałam też nastawiać nosa, więc omijałam go szerokim łukiem. Potem owinęłam go bandażem, żeby chociaż odrobinę usztywnić żebro i delikatnie założyłam mu jego bluzę. Podłożyłam mu poduszkę pod głowę i czekałam. I czekałam. I czekałam.
Mijały godziny, a Daniel dalej nie otwierał oczu. Byłam niesamowicie zmęczona ale nie potrafiłam zasnąć. To była moja wina. Gdybym nie była taka uparta, Daniel byłby cały i zdrowy.
Westchnęłam.
- Proszę obudź się - wyszeptałam do niego.
*
Widocznie jednak zasnęłam. Obudziło mnie lekkie dotknięcie. Skoczyłam jak oparzona, gotowa do walki. Niemal się rozpłakałam, gdy zobaczyłam Daniela wpatrującego się we mnie swoimi oszałamiająco fioletowym oczami.- Julie - na jego udręczonej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Rzuciłam mu się na szyję, łkając.
Sapnął.
- Wow, Julie przestań bo połamiesz mi następne żebra - powiedział próbując zamaskować ból, śmiechem.
Odsunęłam się od niego z troską.
- Przepraszam. Tak bardzo się martwiłam - powiedziałam przez łzy.
Musiałam mieć naprawdę smutny wyraz twarzy, ponieważ już po chwili Daniel delikatnie kołysał mnie w swoich ramionach.
Ta chwila mogła by trwać wiecznie, gdyby nie jeden mały szczegół. Rafael.
Stanął tuż przed nami i przyglądał się. Widziałam jego twarz, zupełnie wypraną z emocji.
- Ty...! - krzyknęłam i się na niego rzuciłam.
To znaczy próbowałam. Zanim do niego dotarłam, moje ciało poraziła błyskawica bólu, a ja wrzasnęłam.
Daniel warknął i próbował się podnieść, lecz od razu opadł z powrotem z jękiem.
- Nie wstawaj braciszku, jeszcze zrobisz sobie krzywdę - usłyszałam jego głos jakby przez mgłę.
- Nie mogę teraz zemdleć - pomyślałam odganiając mgłę z mojego umysłu. Powoli się podniosłam. Moje nogi były jak z galarety, ale nie zwracałam na to uwagi.
- Oh, ależ ty twarda - zakpił Rafael - to co powiesz mi, czy mam dalej zajmować się twoim chłopakiem - dla potwierdzenia swoich słów, kopnął Daniela w żebra.
- Przestań! - krzyknęłam, gdy usłyszałam okrzyk bólu - powiem ci!
- No, grzeczna dziewczynka - brzmiało to prawie jak chichot.
- Ja... - wiedziałam że ta wiedza w niepowołanych rękach może zniszczyć świat chowańców, lecz nie mogłam więcej patrzeć na cierpienie Daniela - Jest w Nowym York'u, na szczycie Empire State Building.
Rafael uśmiechnął się z satysfakcją, mimo złamanej szczęki.
- Wreszcie! - wykrzyknął uradowany, po czym spojrzał na nas - zostaniecie tu dopóki nie dowiem się czy mówisz prawdę, ptaszyno.
Zawrzał we mnie gniew. Moje ciche życzenie, żeby wreszcie zostawił nas w spokoju uleciało z wiatrem.
- Dobrze - powiedziałam przez zaciśnięte zęby - jak sobie życzysz. Mógłbyś chociaż zająć się Danielem? - dodałam nieskrywającą irytacji.
Przez chwilę dumał, stukając się palcem po brodzie.
- Dzisiaj jestem w wyjątkowo dobrym nastroju, więc spełnię twoją prośbę.
Pstryknął i do sali wszedł Grieg. Podszedł do Daniela i jednym szarpnięciem postawił go na nogi.
Skrzywiłam się na to niedelikatne zachowanie.
Już chciałam podążać za nimi, lecz Rafael zagrodził mi drogę.
- Odsuń się. Chcę przejść - warknęłam. Już nie siliłam się na uprzejmość.
- Och, niestety nie możesz - złapał mnie w żelazny uścisk - pozwolisz że odprowadzę cię do pokoju?
- Nie mam innego wyboru - mruknęłam ale ruszyłam za nim.
Jak się domyślałam, po kilku chwilach znaleźliśmy się w moim starym pokoju. Rafael wepchnął mnie do niego, po czym zaczął szukać czegoś w kieszeniach.
Widocznie nie znalazł, ponieważ zaklął szpetnie.
- Niestety posiałem gdzieś klucz, więc będzie cię ktoś pilnował - rzucił i wyszedł.
Powoli podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam. Od razu zwróciłam na siebie uwagę, strażnika stojącego po drugiej stronie.
Westchnęłam z rezygnacją i zamknęłam je.
Usiadłam na łózko, a w mojej głowie zaczął tworzyć się plan.
*
Po kilku godzinach, byłam wreszcie przygotowana. Ubrana byłam w swój nieodłączny czarny t-T-shirt i wygodne legginsy. Nie wiem jak to się dzieje, lecz gdy zamieniam się w jakieś zwierzę, a potem z powrotem w człowieka to pozostaje w ubraniu które miałam na sobie wcześniej. Pewnie magia. Na ramię miałam zarzucony mój plecak, wypchany ubraniami, kocem, pieniędzmi i jeszcze kilkoma ważnymi rzeczami. Teraz został jedynie problem zdjęcia bransolety. Cóż, nogi sobie nie utnę, więc pozostawał mi ostatni rozpaczliwy pomysł. Ruszyłam do drzwi i otworzyłam jej jednym, szybkim szarpnięciem. Chwilowe zdziwienie strażnika dało mi przewagę. Nie traciłam czasu i się na niego rzuciłam. Zrobiłam to z takim impetem że oboje upadliśmy. Zaczęłam go okładać pięściami po twarzy. Próbował się bronić ale napędzał mnie gniew i adrenalina.Wreszcie przestał się ruszać. Ostrożnie z niego zeszłam, spodziewając się podstępu, lecz on już nie wstał. Zaczęłam go przeszukiwać. Jest! Miał przy sobie pistolet i nóż. Usiadłam na ziemi i przyjrzałam się bransolecie. Była cała gładka, nie miała żadnych widocznych wypukłości, śrubek, nic. Westchnęłam z rezygnacją. Czyli pozostaje mi plan B. Odbezpieczyłam broń i wymierzyłam w jedyną rzecz oddzielającą mnie od wolności.
Wdech, wydech i BUM! Broń wypaliła, odpychając mnie w tył. Spojrzałam na bransoletę. Tak! Udało się. W miejscu strzału widniała dziura na wylot z której wystawały różne kabelki i druciki. Na szczęście przeszkoda w postaci podwójnej metalowej płyty, wyhamowała pocisk, więc zamiast rany postrzałowej na mojej nodze wykwitł wielki siniak. Bolał ale do zniesienia.
Zebrałam broń i wepchnęłam do plecaka.
- Dobra teraz czas na 2 część planu - pomyślałam zamieniając się w wilka.
Złapałam plecak w zęby i pobiegłam po zapachu do sali tortur. Przystanęłam na środku i głęboko wciągnęłam powietrze. Tak, doskonale czułam zapach Daniela. Ruszyłam za nim z nosem przy ziemi. Po kilku minutach, sceneria się zmieniła. Ciemne, kamienne ściany zastąpiło białe linoleum i jarzeniówki. W powietrzu dało się wyczuć zapach pasty do podłóg, leków i sterylności. Woń Daniela robiła się coraz mocniejsza.
Wreszcie stanęłam przed białymi drzwiami z numerem 124. Lekko pchnęłam je łapą, lecz okazały się zamknięte.
Zamieniłam się w człowieka i otworzyłam je jednym kopniakiem. Nie chciało mi się już bawić w subtelności.
Nasze spojrzenia się spotkały, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Wiedziałem że przyjdziesz - powiedział powoli wstając z leżanki. Jego ruchy były wolne i wyważone.
- Wiem jak stąd wyjść, ale nie wiem jak się tam dostaniemy. To spory kawałek drogi stąd. - rzekł podchodząc do mnie.
Spojrzałam na niego twardo.
- Ty się nie martw transportem. Po prostu nawiguj - powiedziałam i nagle na moim miejscu pojawiła się piękna (choć trochę poobijana) kara klacz.
Daniel zaśmiał się i powoli wszedł mi na grzbiet. Podałam mu plecak i ruszyłam korytarzem trasą którą wskazywał mi mój pasażer.
Trasą ku wolności.
Oto następny rozdział mojej wesołej twórczości :)
Bardzo dziękuję mojej koleżance Julce, dzięki której zebrałam się w sobie i napisałam ten rozdział :)
Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali aż dotąd.
Uwielbiam was <3