- Co się stało? – zastanawiałam się, mrugając zapuchniętymi oczami.
Leżałam chwilę oddychając płytko, po czym wstałam na lekko chwiejnych nogach. Rozejrzałam się po sali. W rogu leżał martwy grizzly w kałuży swojej krewi.
Wzdrygnęłam się.
Moją uwagę przyciągnęła, zwalista sylwetka ukryta w cieniu. Podeszłam do postaci, kulejąc.
- Czego chcesz? – mój głos nie brzmiał zbyt wojowniczo.
Postać poruszyła się i wyszła z kąta.
Zatkało mnie.
To był on. Ten koleś z mostu. Grieg.
Zlustrował mnie wzrokiem, po czym rzekł:
- Pan Rafael chciałby się z tobą spotkać – po chwili dodał – mam cię do niego zaprowadzić.
Parsknęłam śmiechem.
- Domyśliłam się, wielkoludzie - miałam wyjątkowo dobry humor, biorąc pod uwagę to, że jeszcze trochę i to ja leżałabym martwa na ziemi.
Spojrzał na mnie zdziwiony i wyszedł na korytarz.
Przez chwilę zastanawiałam się nad ucieczką, ale zważając na moją sprawność fizyczną, a raczej jej brak, nie był to najlepszy pomysł.
Ruszyłam powoli za nim. Przy każdym kroku moją twarz wykrzywiał grymas bólu.
Spojrzałam w dół. Moje spodnie wisiały w strzępach, odsłaniając nierówne, poszarpane rany biegnące przez całe łydki. Moja kostka była nienaturalnie sina i spuchnięta.
Grieg szedł powoli, dostosowując się do mojego tempa. Idąc za nim mogłam podziwiać jego monstrualną sylwetkę. Miał, co najmniej 2 metry i szerokie bary. Jego mięśnie wyraźnie odznaczały się pod szytym na miarę garniturem.
Wielka góra mięsa – przemknęło mi przez głowę.
Zachichotałam.
Grieg odwrócił się do mnie skonfundowany.
- Co wielkoludzie? – zapytałam, rozbawiona – pomyślałam sobie tylko, że lepiej wyglądasz w garniaku niż w tej niedorzecznej hawajskiej koszuli.
Mruknął coś niezrozumiałego, po czym wznowił marsz.
Po kilku minutach stanęliśmy przed mahoniowymi drzwiami. Grieg otworzył je wyćwiczonym ruchem, zapraszając mnie do środka.
Drugi raz tego samego dnia, oniemiałam. Znalazłam się w pokoju jak z magazynu wnętrzarskiego. Podłogę zaścielał puchaty dywan. Pod ścianą stała skórzana kanapa. Na niej leżały poduszki i koc. Przed sofą stał szklany stolik. W rogu zauważyłam barek. Na ścianach wisiały, półki o geometrycznych kształtach. Przebiegłam wzrokiem po tytułach. Podeszłam do drugich drzwi i weszłam do ogromnej łazienki. Znajdowało się tam wielkie jacuzzi, toaleta, nowoczesna kabina prysznicowa i umywalka, nad którą wisiało ogromne lustro. Oba pomieszczenia utrzymane były w czarno-białej kolorystyce.
Jednak, najciekawsza w tym pokoju była ściana naprzeciw wejścia. Była ona gładka jak szyba. Wyglądała jakby w środku była czarna, kłębiąca się mgła.
Zasępiłam się. To że Rafael dał mi (pewnie nie na długo) tak piękny pokój nie mogło być darem od serca.
Uśmiechnęłam się ponuro.
Rafael i dobroć, całkowicie się wykluczały.
Nagle drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i do pokoju wszedł mój oprawca. W ręce trzymał apteczkę.
- Julie, jestem z ciebie dumny! Wiedziałem że masz umiejętności, ale żeby aż takie! Niebywałe! – wykrzyczał uradowany.
Ach, jak bardzo pragnęłam mu przywalić.
- Dlatego, postanowiłem cię nagrodzić. Podoba ci się pokój? – kontynuował, nie zważając na moją nienawistną minę.
Spojrzał na mnie z udawaną troską.
- Mam nadzieję że twój przeciwnik nie poturbował cię zbytnio.
Odłożył apteczkę na stolik i szybko się do mnie zbliżył.
Nie cofnęłam się. Niedawno stoczyłam walkę na śmierć i życie z przerośniętym pluszakiem, więc Rafael nie robił już na mnie wrażenia.
Pochylił się i dotknął mojej łydki.
Sapnęłam.
Powoli schodził aż dotarł do kostki. Każdy jego ruch sprawiał mi ból, więc byłam lekko zamroczona.
Usłyszałam metaliczne kliknięcie. Szybko się cofnęłam, lecz było już za późno. Na mojej nodze połyskiwała metalowa bransoleta, łudząco podobna do mojej niedawno zdjętej obroży.
-Ty...! - byłam wściekła.
- Nie denerwuj się, ptaszyno. To tylko takie zabezpieczenie - powiedział spokojnie, nie zważając na moje wściekłe spojrzenie. Podszedł niespiesznie do barku i nalał sobie whisky.
Upił łyk.
- Fantastyczny rocznik. Chcesz? - zapytał potrząsając butelką w moją stronę.
- Nie dzięki, jeszcze nie mogę - odparłam, z trudem opanowując emocje - Coś jeszcze?
- Co? Ach, nie to już wszystko. Zatem... miłej zabawy - odrzekł, enigmatycznie i wyszedł.
Przez chwilę zastanawiałam się co to miało znaczyć, lecz porzuciłam te rozważania.
Postanowiłam się zająć swoimi ranami. Zgarnęłam apteczkę i ruszyłam do łazienki. Zaczęłam od kostki, gdyż była w najgorszym stanie. Nastawiłam ją (to było BARDZO bolesne) i usztywniłam. Następnie przemyłam i zabandażowałam rany na nogach.
- No to chyba wszystko - powiedziałam do siebie po czym wróciłam do głównego pokoju. Nie miałam nic specjalnego do roboty, więc zajrzałam do barku. W większości był tam alkohol, lecz na szczęście znalazłam butelkę soku pomarańczowego.
Nalałam sobie pełną szklankę i stanęłam przodem do czarnej powierzchni. Patrzyłam zafascynowana jak kłębią się w niej mroczne wiry. Nagle, zupełnie niespodziewanie ściana zrobiła się przezroczysta. Tuż za nią było drugie pomieszczenie. Szklanka wyślizgnęła mi się z ręki i roztrzaskała o podłogę z hukiem. Za szybą, zakuty w kajdany, stał Daniel.
Hej!! Długo mnie nie było. Przepraszam za to ale zupełnie nie miałam pomysłu. Mam nadzieję że ten rozdział wam to zrekompensuje :) Następne, mam nadzieję, będą szybciej niż ten.
Miłego czytania :)
Gratuluję powrotu weny twórczej :)
OdpowiedzUsuńTylko proszę powstrzymać swoje sadystyczne skłonności i nie torturować Daniela!
Zgadzam sie z toba Ania:-)
UsuńJa oczywiście nie mam zamiaru torturować Daniela. Ale za Rafaela nie poręcze...
OdpowiedzUsuńCo się ci biedni bohaterowie z Tobą mają... Może wreszcie Los (czytaj Julka), okaże się dla nich łaskawszy? Co powiesz na wakacje na Florydzie J+D? ;)
OdpowiedzUsuńHa! Chciałabyś... nie ma tak lekko. Jeszcze dużo przed nimi.
OdpowiedzUsuń