czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 11 i smutna wiadomość :(




Obudziłam się wczesnym rankiem. Umyłam się i ubrałam w świeże ubranie, a potem zanurzyłam się w baśniach tysiąca i jednej nocy.
Po pewnym czasie przyszedł Daniel ze śniadaniem. Gdy zjedliśmy szybko natarł mi plecy i wyszedł bez słowa. Zastanawiałam się o co chodzi, ale postanowiłam się tym nie zamartwiać.
Wróciłam do książki. Po godzinie udało mi się ją skończyć, ale niestety nie wiedziałam co robić dalej.
- co mi pozostaje? -  zapytałam sama siebie - Joga i... joga.
Westchnęłam zrezygnowana i zabrałam się za ćwiczenia. Kiedy poczułam się zmęczona usiadłam na łóżku  żeby odpocząć.
Sięgnęłam żeby wyjąć zdjęcie siostry. Tak bardzo mi jej brakowało.
- Ciekawe co teraz porabia - zastanawiałam się, błądząc ręką po wnętrzu plecaka.
Nagle, natrafiłam na ukrytą kieszonkę. Po chwili w mojej dłoni pojawił się błyszczący sztylet.
Palnęłam się w czoło.
- Boże! Jaka ja jestem głupia! - krzyczałam - przecież mogłam już dawno się stąd wydostać!
Rzuciłam nożem o ścianę, a on wbił się w nią lekko chybocząc.
Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Podeszłam do ściany i wyjęłam broń  jednym szarpnięciem. Potem odeszłam na drugą stronę i znowu rzuciłam. A potem znowu. I znowu. Przestałam dopiero wtedy, kiedy nie miałam już siły podnieść ręki. Zaczęłam ćwiczyć kopnięcia i szybkie ciosy.
Po około godzinie padłam na łóżko wykończona ale szczęśliwa. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
*
Obudził mnie dźwięk przekręcanego klucza. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Wyciągnęłam nóż spod poduszki i włożyłam do kieszeni bluzy. Stanęłam przodem do drzwi i czekałam.
Do pokoju wpadł Rafael i spojrzał na mnie płonącymi oczami. Wyglądał jakby próbował zrobić srogą minę ale coś mu nie pozwalało. Podszedł do mnie szybkim krokiem i złapał za gardło. Przyciągnął mnie do ściany i przycisnął.
- Wiesz co mi zrobiłaś ?- wysyczał mi do ucha - wbili mi druty w szczękę, bo mój kochany braciszek postanowił cię chronić i złamał mi szczękę.
- Puść... mnie - wycharczałam.
- O nie, ptaszyno - powiedział cicho, unosząc mnie kilka centymetrów nad ziemię - mam zamiar się zemścić.
Moje nogi dyndały w powietrzu. Zaczęłam się dusić.
Wyjął mi z bluzy sztylet i zaczął się nim bawić.
- Co? Myślałaś że nie wiem? Ja wiem wszystko, Julie - zmierzył mnie wzrokiem - widzę że Daniel obdarował cię swoją ulubioną bluzą.
Próbował się uśmiechnąć  szyderczo, ale mu nie wyszło.
Zaczęłam się wić, bezskutecznie walcząc o oddech. Przed oczami zatańczyły mi czarne plamki.
  Rafael widząc to poluźnił trochę uchwyt i powiedział - o nie, nie będziesz mi tu mdleć. Jeszcze z tobą nie skończyłem - wyszeptał.
musnął moją szyję palcami.
Zadrżałam.
- Masz taką delikatną skórę - wymruczał – W ogóle jesteś piękna. Jak tak na ciebie patrzę to wiem dlaczego mój brat tak cię lubi.
Dotknął czubkiem noża, policzka i zjechał nim aż do obojczyka. P chwili ukazała się tam krwawa szrama.
Potem zrobił dwie następne.
Nie mogłam nic zrobić. Patrzyłam na niego przerażonym wzrokiem.
Przez chwilę nad czymś się zastanawiał po czym oderwał mnie od ściany i zaczął gdzieś ciągnąć. Ledwo oddychałam, podczas gdy on wlókł mnie korytarzem.
Po chwili rzucił mnie na podłogę jakiejś salki. Odsunęłam się od niego pod przeciwległą ścianę, oddychając przy tym ciężko.
Na jego twarzy pojawił się grymas - co? Boisz się mnie?
Podniosłam się na trzęsących się nogach i spojrzałam mu w oczy - nie, nie boję się - rzekłam, zadziwiająco spokojnym głosem.
Spojrzał na mnie, przeciągle - no cóż, może mnie się nie boisz, ale jego powinnaś - powiedział po czym, wyszedł nawet się nie oglądając.
Nagle usłyszałam zgrzyt. Otwierały się wrota w jednej ze ścian. Gdy były już w pełni otwarte, wyszedł z nich skołtuniony niedźwiedź, chyba Grizzly. Nie zwracałam jednak zbytnio uwagi na jego rasę. Raczej skupiłam się na ostrych zębach, groźnych pazurach i obłędzie w czarnych ślepiach.
- No to po mnie - zdążyłam pomyśleć, zanim to monstrum się na mnie rzuciło.
W ostatniej chwili udało mi się przetoczyć w bok.
Znalazłam się bardzo blisko jego boku. Dopiero teraz zobaczyłam jaki jest wychudzony. Sama skóra i kości. Zrobiło mi się go żal, ale nie tak żeby dać mu się pożreć.
Zerwałam się na równe nogi i wykorzystując zaskoczenie wskoczyłam mu na grzbiet.
Grizzly, ryknął po czym zaczął cały się trząść żeby mnie zrzucić. Bezskutecznie. Trzymałam się i nie miałam zamiaru spadać.
Po bezowocnych próbach, zmienił taktykę i zaczął obijać się o ściany. W pewnym momencie użył całej swojej siły. Zrobił to tak szybko że nie zdążyłam ustawić nogi. Usłyszałam okropne chrupnięcie, a gdy się odrobinę wychyliłam zobaczyłam że moja stopa jest wygięta pod przedziwnym kątem.
Mimowolnie jęknęłam.
Misiek, jakby sobie o mnie przypomniał. Stanął na tylnych łapach i próbował mnie ściągnąć przednimi. Na szczęście, nie udało mu się, jedynie pozostawił na moich nogach głębokie rany.
Postanowiłam zaryzykować i przysunąć się bliżej karku. Gdy wydawało mi się że jestem względnie bezpieczna, niedźwiedź zatrząsł się gwałtownie, zrzucając mnie ze swojego grzbietu. Wylądowałam tuż przednim, a on przytrzymał mi ręce swoimi pazurami.
- Żegnaj świecie - pomyślałam podczas gdy misiek, zaczął mnie obwąchiwać.
Zbliżył swoją paszczę do mojej szyi. Już miał zacisnąć swoje szczęki na mojej tchawicy, ale coś mu przeszkodziło.
Olśniło mnie że to przecież obroża. Grizzly ryknął sfrustrowany i urwał ją jednym szarpnięciem.
Teraz była moja szansa. Nie miałam siły żeby zamienić się w coś dużego więc postanowiłam zastosować atak partyzancki.
Zamieniłam się owczarka niemieckiego i wyślizgnęłam się z objęć niedźwiedzia. Odbiegłam kawałek, po czym zaatakowałam. Ugryzłam go w łapę po czym szybko się wycofałam. To była jedyna moja szansa.  Zaczęłam go podgryzać. W nogi, szyję, brzuch, we wszystko co udało mi się dosięgnąć. Mój przeciwnik powoli słabł. Zaczął się chwiać, a jego ruchy stały się wolniejsze.
Po pewnym czasie, nie wiem czy to były godziny czy minuty, padł martwy.
Od razu upadłam na ziemię, wykończona. Wygrałam, ale za jaką cenę? Cała byłam posiniaczona i poraniona, a moja sierść była pozlepiana krwią.
Zamieniłam się w człowieka. Nie miałam już siły utrzymywać innej postaci.
Przez chwilę walczyłam z ciemnością, otulającą moje ciało, lecz w końcu wygrała i straciłam przytomność. Znowu.



Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Niestety muszę was poinformować, że mam całkowity brak weny twórczej, więc następny rozdział pojawi się dopiero za jakiś czas :(

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 10



Pukanie.
- Jeszcze pięć minut Elisabeth… - wysapałam, uchylając powieki.
Ale to nie była Elisabeth. Wszystko wróciło. Niewola, Rafael, Daniel. Wszystko.
Zwlekłam się z łóżka i ruszyłam do drzwi. Już miałam sięgnąć po klamkę, gdy przypomniałam sobie, że drzwi są zamknięte na klucz.
- Proszę! – krzyknęłam i odsunęłam się przezornie.
Usłyszałam chrobot klucz i do pokoju wszedł Daniel. Miał na sobie czarne spłowiałe dżinsy i czarny podkoszulek podkreślający jego muskulaturę.
Zaczerwieniłam się.
 - Takie myślenie do nikąd cię nie zaprowadzi! – strofowałam się w myślach.
- Cześć Julie, dobrze spałaś? – zapytał.
- Powiem ci, że nie, bo ciągle się budziłam – odparłam.
-, Dlaczego?
- Cóż… mam zwyczaj spania na plecach – powiedziałam cynicznie.
- Oh… - odpowiedział tylko.
Spojrzałam w dół. W rękach trzymał tacę ze śniadaniem, jakiś krem i jakąś szarą bluzę. Na tacy stał dzbanek z kawą, talerz z parującymi naleśnikami i stosik słodkich bułeczek.
Zaburczało mi w brzuchu.
- Jesteś głodna? – zapytał rozbawiony.
 - I to jak.
 - A zatem czy uczynisz mi ten zaszczyt i zjesz ze mną śniadanie? – zapytał z błyskiem w oku.
Byłam zbyt głodna żeby się z nim kłócić, więc usiedliśmy na podłodze i zabraliśmy się do jedzenia. Przez posiłek panowała cisza. Daniel błądził gdzieś myślami, a ja rozkoszowałam się przepysznymi naleśnikami.
Siedzieliśmy przy skończonym pustych talerzach, każde zatopione we własnych rozmyślaniach. Daniel, ocknął się raptownie i powiedział:
- Mam coś dla ciebie.
Sięgnął po bluzę i krem.
- To na twoje plecy – rzekł – będę codziennie do ciebie przychodzić i smarować ci tym plecy.
 -, Po co? – zapytałam, zaciekawiona.
- Żeby nie wdało się zakażenie i żeby zmniejszyć ból – odparł z czułością.
Szybko zmieniłam temat – a to? – pokazałam na bluzę.
- To jest moja bluza. Pomyślałem, że ci się przyda, bo wszystkie twoje koszulki są trochę za obcisłe.
Miał rację. Teraz, żeby nie urazić pleców chodziłam w samym staniku. Bezwiednie potarłam ramiona.
- Zimno ci? – zapytał zatroskany.
 - Troszeczkę.
  - Zrobimy tak: Jak już posmaruje ci plecy masz natychmiast ją założyć i nie zdejmować – spojrzał na mnie znacząco.
- Dobrze, dobrze – odparłam uśmiechając się lekko.
Daniel podszedł do mnie powoli, jak do przestraszonej łani i zaczął odplatać bandaż.
Z każdego miejsca, którego dotknął promieniowało przyjemne ciepło.
Wzdrygnęłam się, żeby odpędzić od siebie nieproszone myśli.
zatrzymał się raptownie - Coś nie tak?
 - Nie wszystko okej – odparłam cicho.
Wznowił pracę. Po kilku minutach, bandaż leżał u moich stóp.
- Mogę je zobaczyć? – zapytałam.
Daniel tylko kiwnął głową.
Poszłam do łazienki i odwróciłam się plecami do lustra. Przeraziłam się tym, co zobaczyłam. Na moich plecach było osiem czerwonych pręg, biegnących przez całą długość pleców.
Z wahaniem dotknęłam pleców. Wszystkie były postrzępione przy brzegach i zaczynały robić się na nich strupy.
Poczułam, że robi mi się słabo, ale dzielnie wyszłam i stanęłam tyłem do Daniela.
- Dobra, miejmy to już za sobą – rzuciłam, przez ramię i zamknęłam oczy oczekując na fale bólu.
Czekałam i czekałam, ale jedyne, co poczułam to delikatne muśnięcia. Mój uzdrowiciel bardzo delikatnie rozprowadzał maść.
Nie wiem czy sprawiła to maść, czy dotyk Daniela, ale po kilku minutach ból w plecach zelżał do tępego pulsowania.
 - No, całe plecy masz już wysmarowane, więc teraz załóż bluzę – rozkazał.
Spojrzałam na niego zdumiona –bez bandaża?
 - Bez. Bandaż był tylko po to żebyś się nie wykrwawiła. Teraz nie jest już potrzebny – powiedział rzeczowo.
Wziął bluzę i założył mi ją przez głowę, starając się nie dotykać pleców.
 Była zwyczajna. Szara, z jedną dużą kieszenią i kapturem. Pachniała nim. Zaciągnęłam się.
Och tak on pachnie tak cudownie. Jak mięta i woda morska. Cudownie.
- Jest jeszcze coś – powiedział, przerywając tą rozkoszną chwilę.
-, Co? – spytałam nieprzytomnie.
- Sięgnij do kieszeni – zachęcił mnie z uśmiechem.
Coś tam było. Teraz to poczułam. Bluza była zdecydowanie za ciężka. Włożyłam rękę i poczułam jakiś prostokątny przedmiot. Gdy go wyciągnęłam okazało się, że to książka.
 - Baśnie tysiąca i jednej nocy – przeczytałam, patrząc na niego pytająco.
- Pomyślałem, że musisz się tu strasznie nudzić, więc przyniosłem ci coś, co może cię zaciekawić – rzekł.
Zanim pomyślałam, zarzuciłam mu ręce na szyję, chichocząc. Zrobiłam to z takim impetem, że aż się zachwiał.
- Łoł, gdybym wiedział, że tak zareagujesz już dawno bym to zrobił – zaśmiał się.
- Dziękuję ci, tak bardzo ci dziękuję – powiedziałam, już opanowana stając przed nim.
- Nie ma, za co – odpowiedział, po czym spojrzał na zegarek – no pora iść.
- Naprawdę już musisz? – Zapytałam, nagle smutniejsza.
Złapał mnie za brodę i zmusił żebym spojrzała w jego piękne oczy – Nie martw się, kociaku jutro wrócę.
- Och… Dobrze – odpowiedziałam cicho.
- Do zobaczenia – rzucił i wyszedł.
Usiadłam na łóżku zrezygnowana, wdychając rozkoszny zapach Daniela. Sięgnęłam po książkę i zaczęłam bezwiednie gładzić ją po grzbiecie, rozmyślając nad swoim położeniem.
- Przestań robić do niego maślane oczy! – krzyczał rozum, ale serce skutecznie go zagłuszało.
- Cóż mam robić? – zapytałam, ale nie było nikogo, kto by mi odpowiedział.
Zadrżałam. Uświadomiłam sobie, że zostałam sama. Całkiem sama.
Postanowiłam przestać się zamartwiać i otworzyłam Baśnie na pierwszej stronie.
Przerwałam czytanie, dopiero, gdy zrobiło się ciemno. Zjadłam zimny obiad i wzięłam prysznic. Potem zabrałem się za jogę. Po godzinie ćwiczeń, ułożyłam się wygodnie na brzuchu i momentalnie zasnęłam.
Taka tam bluza.
Następny rozdział :)
Wow. szybko mi idzie. Miłego czytania

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 9

Stałam w ciemnym tunelu.
Na jednym jego końcu była oślepiająca jasność, a na drugim nieprzenikniony mrok.
Ja znajdowałam się na środku. Domyśliłam się, że światłość oznacza wybudzenie, a mrok … cóż prawdopodobnie coś zgoła innego.
Już miałam skierować swe kroki w stronę światła, lecz obróciłam się na pięcie i ruszyłam w przeciwną stronę.
- A co mi tam – pomyślałam – zawszę jak wejdę za głęboko, będę mogła wrócić.
Po około 5 minutach stanęłam przed ciemnością. Gdy przyjrzałam się jej z bliska okazało się, że jest to jakby czarna ściana. Z wahaniem wyciągnęłam rękę, aby jej dotknąć. Była gładka i twarda. Lekko nacisnęłam, lecz nic się nie stało. Naparłam na nią barkiem używając całej swojej siły. Nawet nie drgnęła.
- Wygląda na to, że to jeszcze nie nadszedł mój czas - zachichotałam, nagle rozbawiona i ruszyłam w stronę drugiego końca.
Tym razem szłam nie więcej niż minutę.
- Dziwne – pomyślałam. Tym razem nie było mowy o ścianie. Mogłam z łatwością przekroczyć granicę i zagłębić się w ten nieziemski blask.
 - Raz kozie śmierć – mruknęłam, i ruszyłam na spotkanie ze świadomością.
*
Jęknęłam.
Leżałam na brzuchu. Materac był cudownie miękki, a pościel pachniała lawendą. Byłam w pokoju.
Ale to nie był mój pokój.
Leżałam przez chwilę bez ruchu, nasłuchując i zastanawiając się nad sytuacją.
Usiłowałam przewrócić się na plecy, ale od razy przeszyła mnie błyskawica bólu. Syknęłam, przez zaciśnięte zęby.
Odpoczywałam przez chwilę walcząc ze łzami, po czym bardzo powoli podniosłam się do pozycji siedzącej.
Każdy ruch sprawiał mi ból, ale starałam się to ignorować.
Mogłam teraz bez przeszkód rozejrzeć się po pokoju. Był on trochę większy od mojego. Była w nim krwistoczerwona kanapa, czarna, dwudrzwiowa szafa, biały, metalowy regał z książkami i łóżko, na którym aktualnie siedziałam. Ściany były w pomalowane w białe, czarne i czerwone pasy.
 - Niezły gust – pomyślałam.
W pokoju były też dwie pary drzwi. Jedne czarne z chromowaną klamką prawdopodobnie prowadziły na korytarz. Zza drugich, zupełnie białych dochodził szum wody.
 - Te pewnie prowadzą do łazienki – mruknęłam, niezbyt błyskotliwie.
Zaczęłam się nudzić w oczekiwaniu na tajemniczą osobę spod prysznica, więc postanowiłam zbadać swoje plecy.
Zdałam sobie sprawę, że cały mój korpus jest owinięty bandażami, pod którymi nie ma nic oprócz stanika.
Z wahaniem dotknęłam pleców. Od razu doszłam do wniosku, że to zły pomysł. Ból był okropny. Miałam ochotę zwinąć się w kłębek, ale powstrzymywała mnie świadomość, że zafunduje sobie jeszcze większe cierpienie.
Dopiero, gdy ból zelżał zdałam sobie sprawę, że plusk wody ustał.
Wpatrywałam się w drzwi, z bolesną świadomością, że jeśli z łazienki wyłoni się wróg będę całkowicie bezbronna.
Drzwi uchyliły się powoli, a z drugiego pomieszczenia wyłonił się Daniel.
Już miałam odetchnąć z ulgą, lecz nagle całkowicie zapomniałam o oddychaniu.
 Daniel miał na sobie czarne poszarpane dżinsy. TYLKO dżinsy. Od pasa w górę był nagi.
Wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami w jego pięknie wyrzeźbiony, opalony tors. Wyglądał jak młody bóg.
Po chwili odzyskałam oddech i odchrząknęłam nieśmiało.
Odwrócił się do mnie, a na jego twarzy pojawił się zatroskany uśmiech.
 - Witaj Julie. Jak się czujesz? – zapytał podchodząc do mnie.
- Eee… - weź się w garść Julie!! – całkiem okej – po czym dorzuciłam sarkastycznie, całkowicie odzyskując panowanie nad sobą – o ile można się czuć okej, po chłoście.
- Oh Julie, tak mi przykro. To nie miało tak wyglądać. Rafael on… poniosło go.
Postanowiłam mu odpuścić – Przecież to nie jego wina, prawda? – pomyślałam.
- Nieważne. Ile byłam nieprzytomna? – zapytałam pojednawczo.
 Widać było, że zmiana tematu sprawia mu ulgę.
- Około 2 godzin.
- Okej, a gdzie się znajdujemy? – zapytałam.
- W moim pokoju, rzecz jasna – odpowiedział – był bliżej, więc postanowiłem że tu będziesz dochodzić do siebie.
- Ładnie urządzony.
- Dziękuję, mam do tego talent – odparł z tym swoim szelmowskim uśmiechem.
Parsknęłam śmiechem.
 - Pomóż mi wstać, panie dekoratorze wnętrz – dalej walczyłąm z chichotem.
Jego twarz spoważniała.
- Nigdzie nie będziesz wstawać. Masz odpoczywać.
- Oj proszę cię nic mi nie będzie – powiedziałam gramoląc się z łóżka.
Gdy tylko stanęłam prosto, ziemia się pode mną zakołysała, a ja wpadłam w ramiona Daniela.
- Nic ci nie jest?
Spojrzałam w jego piękne, mroczne oczy. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Tak bardzo pragnęłam go pocałować. Jego ciepłe, kształtne wargi były tak blisko. Czułam jak między nami przebiega prąd.
Wystarczy się pochylić…
Nie!! – krzyczał mój instynkt – jego brat jest moim największym wrogiem.
Już, już miałam go zignorować, lecz nagle uderzyła mnie myśl.
A co się stanie jeśli mnie zdradzi? Albo co gorsza, Rafael zacznie torturować go, zamiast mnie. Nie zniosłabym tego.
Odwróciłam wzrok.
 - Mógłbyś mi wskazać drogę do mojego pokoju? – zapytałam, łamiącym się głosem.
- Dobrze. Zatem chodźmy – odpowiedział ze smutkiem.
Czyżby on też coś do mnie czuł…
Otrząsnęłam się z tych myśli.
 - Nieważne czy coś do mnie czuje. Ja nie mam zamiaru tego zaczynać.
Oh, te myśli były takie bolesne.
 - Nie. Po prostu mi powiedz jak trafić do mojego pokoju. Sama dojdę – powiedziałam.
- Jesteś pewna? Dasz radę?
- Tak.
W takim razie cię nie zatrzymuje – powiedział cicho – Jeśli chcesz dojść do swojego pokoju idź prosto, a na trzecim skrzyżowaniu skręć w lewo. Po 30 metrach będzie twój pokój.
- Dziękuję… za wszystko.
Odwróciłam się wyszłam na słabo oświetlony korytarz.
Jeszcze długo czułam jego wzrok na plecach.



Znowu nie wiem jakie zdjęcie wstawić, więc macie kotka z fajnymi oczami.
Następny rozdział jest pak szybko dzięki Annie Twarowskiej :)
Miłego czytania!

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 8

Było ciemno. Zdecydowanie za ciemno.
Leżałam chwilę, przyzwyczajając się do mroku. Po chwili widziałam już zarysy mebli.
 - Długo będziesz się wylegiwać? – zapytał Rafael, lodowatym tonem.
- Wstaję, już wstaję – odparłam opryskliwie – co to za pomysł żeby budzić człowieka o tej godzinie – gderałam, gdy próbowałam wyplątać się z pościeli.
Po kilku minutach stałam przed nim, ubrana.
 - Doskonale, zatem idziemy – rzucił i wyszedł na dobrze oświetlony korytarz.
Musiałam aż zmrużyć powieki, taki był jasny.
Wreszcie, gdy mój wzrok przyzwyczaił się do nowego światła, zauważyłam, że idziemy zupełnie inną trasą. Korytarz stawał się węższy i prowadził w dół. Kamienne ściany oblepiały jakieś porosty, a podłoga była śliska od jakiejś niezidentyfikowanej cieczy.
Wzdrygnęłam się. Wolałam nie wiedzieć, co to za paskudztwo.
Mijaliśmy wiele drzwi. Wszystkie wyglądały jak żywcem wyjęte z jakiegoś średniowiecznego lochu. Zastanawiałam się, dokąd prowadzą, lecz Rafael szedł, niewzruszony do przodu, więc grzecznie podążałam za nim.
Gdy zaczęłam już myśleć, że prowadzi mnie do wnętrza ziemi, żeby wrzucić mnie do lawy, zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami.
Na pierwszy rzut oka nie różniły się, od innych drzwi, które mijaliśmy. Mówię na pierwszy rzut oka, bo zanim zdążyłam im się przyjrzeć zostałam brutalnie wepchnięta do środka.
- Ej! – krzyknęłam.
Rafael nie zwrócił na mnie uwagi, tylko podszedł do jakiejś skrzynki stojącej w kącie.
Postanowiłam wykorzystać szansę i rozejrzeć się po pokoju. Był bardzo podobny do tego, w którym podawał mi serum, lecz różnił się jedną, bardzo podstawową rzeczą. Na środku, zamiast kamiennego stołu, stał drewniany pal. Nie był za wysoki, może 1/3 pomieszczenia, nie więcej. Obrzuciłam pokój jeszcze jednym spojrzeniem i zobaczyłam go. Oczywiście. Daniel stał w swobodnej pozie pod ścianą. Unikał mojego wzroku.
 - Powinnam się przyzwyczaić – pomyślałam z goryczą.
 Podszedł do mnie Rafael – klękaj przy słupie – usłyszałam tylko.
Zanim zdążyłam zrobić choćby jeden krok, ktoś (znaczy się Rafael) brutalnie złapał mnie za szyję i zmusił do padnięcia na podłogę tuż przed słupem, po czym przypiął mi ręce kajdankami z drugiej strony.
- Dzięki za pomoc – mruknęłam sarkastycznie.
Po krokach słyszałam, że Rafael poszedł do skrzynki i z powrotem. Niestety nie widziałam go, bo byłam do niego tyłem, a wolałabym się nie odwracać.
Po chwili stał tuż za mną. Jednym płynnym ruchem rozdarł mi koszulkę na plecach.
Ej! – krzyknęłam – to moja ulubiona!
 - No? Masz mi coś do powiedzenia, ptaszyno? – znów zupełnie nie zwracał uwagi na moje słowa.
- Czy naprawdę znowu musimy to przerabiać? Znasz moją odpowiedź.
- Chciałem ci dać szansę, ale w takim przypadku nie dajesz mi wyboru – powiedział cicho.
W jednej sekundzie zarejestrowałam dwie rzeczy. Jedną był dziwny świst, a drugą niewyobrażalny Ból powoli rozchodzący mi się po plecach.
Mimowolnie krzyknęłam.
Daniel warknął.
- Mam dzisiaj wyjątkowo paskudny dzień, więc zapytam cię jeszcze raz. Czy masz mi coś do powiedzenia? – zapytał znów Rafael.
- Nie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Szkoda – powiedział, po czym znów mnie uderzył.
Teraz krzyknęłam na całe gardło.
Już wiedziałam, co to. To był Bicz.
- Okej, zapytam raz jeszcze. Czy. Masz. Mi. Coś. Do. Powiedzenia? – specjalnie mówił wolno i wyraźnie.
Pieprz… się – udało mi się wydyszeć.
Wyobrażałam sobie, jak jego twarz tężeje, oczy ciemnieją.
- Niedobrze – zdążyłam pomyśleć, zanim na moje plecy spadł następny bat.
A potem następny. I jeszcze jeden. Rafael wyżywał się na mnie. Widać sprawiało mu to radość.
Od ciągłego wrzasku, powoli chrypłam.
Gdzieś z oddali usłyszałam głos Daniela:
- Dość.
Rafael, jakby nie usłyszał, dalej okładał mnie biczem.
Po chwili usłyszałam chrzęst miażdżonych kości, a uderzenia raptownie ustały.
Obok mnie na podłodze leżał nieprzytomny Rafael.
- Powiedziałem, dość – rzucił Daniel, po czym zaczął odpinać kajdanki.
Osunęłam się, skatowana.
Daniel podszedł do mnie i wziął mnie delikatnie na ręce. Jęknęłam.
- Julie? Dasz radę? Chcę cię zanieść do pokoju. Nie zemdlejesz? – Zadawał pytania głośno, raniąc moje uszy.
 - Nie, nie dam rady! – pomyślałam, ale pokiwałam słabo głową.
- Raz, dwa, trzy! – powiedział, podźwignął mnie i zaczął iść do mojego pokoju.
Przy każdym jego kroku, pojękiwałam cicho.
Zaczęłam tracić świadomość, co przyjęłam niemal z ulgą.
Pomyślałam jeszcze – Chyba mam Deja Vu – po czym pochłonęła mnie ciemność.



Oto następny rozdział :)
Chyba mój ulubiony.
Mam nadzieję że nie jest zbyt brutalny.
Do następnego :)

czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 7 :)





Rozdział 7
- Witaj ptaszyno, pora się trochę pobawić.
Zerwałam się z łóżka, jak oparzona.
- Gdzie on...?
Ogarnęła mnie wściekłość.
- Będziesz mnie prześladować nawet we śnie?! - wydarłam się na całe gardło.
Zaczęłam z  furią walić w ścianę pięściami.
Prawa, lewa, prawa, lewa.
Uderzałam dopóki się nie uspokoiłam. Wściekłość zastąpiło znużenie.
Spojrzałam na swoje dłonie. Knykcie miałam zdarte do krwi.
Westchnęłam, po czym poszłam do łazienki. Obmyłam je wodą i owinęłam chustką.
- Na razie musi wystarczyć - mruknęłam do siebie.
Gdy tak stałam gapiąc się w lustro, do pokoju wszedł Daniel.
 - No świetnie - pomyślałam.
Rozglądał się po pokoju, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na krwawych śladach, tak dobrze widocznych na białej ścianie. Spojrzał na moje dłonie, których nie zdążyłam schować za plecami.
W mgnieniu oka, stał przy mnie.
 - Co się stało? - zapytał, przejęty.
- Nic mi nie jest - warknęłam.
Odsunął się zmieszany, jak by dopiero teraz zdał sobie sprawę jak blisko stał.
 - Gratuluje - pomyślałam gorzko - właśnie zraziłaś do siebie jedyną przychylną ci osobę.
Usiadłam ciężko na łóżku.
Po chwili wahania, Daniel przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko.
Nic nie powiedziałam, co uznał za dobry znak.
 - Zapytam raz jeszcze. Co się stało? - zapytał.
Spojrzałam mu w oczy. Miał twarde spojrzenie. Wiedziałam że nie odpuści, ani nie zadowoli się byle kłamstwem.
Może dlatego że byłam już zmęczona tym wszystkim, może dlatego że musiałam z kimś porozmawiać żeby nie oszaleć, a może dlatego że gdzieś na dnie serca rodziło się uczucie które mnie przerażało, postanowiłam powiedzieć mu prawdę.
- Przyśnił mi się Rafael i wpadłam w szał - powiedziałam zanim zdążyłam się rozmyślić.
Jego oczy pociemniały.
Ups - pomyślałam tylko.
 Złapał mnie za rękę. W brzuchu poczułam przyjemne ciepło. Wyrwałam dłoń, przestraszona tym co mogło by się stać.
Westchnął.
 - Posłuchaj Julie. Może nie wygląda, ale naprawdę się o ciebie martwię. Nie mogę patrzeć jak mój brat cię torturuje - wyrzucił z siebie, świdrując mnie spojrzeniem.
- przestań! - chciałam krzyknąć, lecz coś w moim sercu mi nie pozwoliło.
 - To nie patrz - wyszeptałam.
 - Nie mogę cię zostawić! - krzyknął, po czym dodał już spokojniej - dlaczego nie możesz mu powiedzieć, o tym głupim amulecie?
- Ja... - pamiętaj szczerość Julie, szczerość - Jeśli zdobył by ten amulet, miałby całkowitą władzę nad wszystkimi Chowańcami.
Otworzył szerzej oczy. - Opowiedz mi o tym amulecie - poprosił.
- A co mi tam - pomyślałam, po czym zaczęłam mu opowiadać, uważając na słowa.
- Są 4 amulety. Stworzenia, kontroli, uzdrowienia i ... - zawahałam się -  zniszczenia. Fachowe nazwy to Terra, Spiritus, Aqua, i  Ignis. Jak się domyślasz służą do tworzenia nowych Chowańców, uzdrawiania, kontroli umysłów no i do unicestwiania ich. To wie większość z nas.
Daniel pokiwał głową, zaintrygowany.
- Ale nie wszyscy wiedzą że gdy się je połączy powstanie najpotężniejszy z amuletów. Fortitudo czyli amulet przemiany, który pozbawia Chowańca jego zwierzęcej natury.
Daniel, aż się zapowietrzył.
 - To znaczy że można Chowańcowi odebrać jego moc? - zapytał wstrząśnięty - przecież to nawet gorsze od śmierci.
Miał rację. Wśród Chowańców najgorsze było właśnie pozbawienie mocy. Działo się to nader rzadko, lecz zdarzały się takie przypadki. jeśli nieszczęśnicy nie odbierali sobie od razu życia, żyli jeszcze dziesięciolecia zapomniani przez świat, zgorzkniali. Bez duszy.
Wzdrygnęłam się.
Spojrzenie Daniela było utkwione w mojej twarzy - i myślisz że mój brat chce zdobyć ten tylko amulet, czy wszystkie?
- Nie mam pojęcia - odparłam - to nie ja jestem z nim spokrewniona.
 - Racja, racja - odrzekł zamyślony, nie zauważając mojego jadowitego tonu.
Spojrzał na zegarek i zerwał się z krzesła.
-  Muszę już iść, kociaku - powiedział ze śmiechem idąc w stronę drzwi.
 -Nie nazywaj mnie tak - powiedziałam uśmiechając się.
- Rany ale się późno zrobiło - pomyślałam, gdy Daniel wyszedł.
Wzięłam długi prysznic, zjadłam stygnący obiad, po czym zaczęłam ćwiczyć jogę.
- Stara dobra joga - pomyślałam, wykonując sekwencje figur - zawsze, dzięki niej się odprężam.
Gdy zrobiło się ciemno, położyłam się do łóżka.
Przez chwilę próbowałam jeszcze rozgryźć uczucie pustki, które pojawiło się gdy zabrakło Daniela, ale zmęczenie dało o sobie znać więc dałam sobie spokój.
Tej nocy śnił mi się chłopak. Chłopak, o fioletowych oczach.


Sorry za takie zdjęcie. Nie wiedziałam co tu wstawić.
Ten rozdział dedykuję Angela Destino. Dzięki że to czytasz. i dzięki za pogaduszki :)
Do następnego rozdziału, czytelnicy (jeśli jesteście)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 6

Zadrżałam.
- Czy to się stanie, gdy pomogę Rafaelowi?- zastanawiałam się.
- Jeśli tak, to nigdy mu nie powiem – postanowiłam – cokolwiek by się nie działo.
Powzięłam plan. Nie było już odwrotu.
*
Minął tydzień.
Rafael jeszcze kilka razy zabierał mnie do pokoju z czerwonymi drzwiami, jednak nic ze mnie nie wydobył. Trwałam twardo przy swoim postanowieniu.
W wizjach, jak je teraz nazywałam, Rafael podsuwał mi coraz to nowe obrazy. Widziałam już śmierć (moją bądź mojej rodziny) przez utonięcie, powieszenie, zasztyletowanie i spłonięcie. Już nie reagowałam tak histerycznie jak po pierwszym razie, ale po każdej takiej sesji przez następne kilka godzin trzęsły mi się ręce.
 - Ciekawe czy dzisiaj przyjdzie – powiedziałam do siebie.
Ostatnio coraz częściej zdarzało mi się mówić do siebie. Prawdopodobnie, dlatego że przestałam widywać Daniela. Nie przychodził do mnie do pokoju, ba, nie było go nawet w tedy, gdy jego brat się nade mną pastwił.
Westchnęłam.
Przez ą samotność, zaczynałam popadać w obłęd.
Gdy tak rozmyślałam, do pokoju wszedł Rafael.
Spojrzałam na niego.
- Idziemy – powiedział tylko.
Sprzeciw nie miał sensu, więc ruszyłam za nim ciemnym, wilgotnym korytarzem. Raz próbowałam się stawiać. Rafael w tedy po prostu trzepnął mnie między oczy, a potem po prostu zaniósł na stół. Nie dość, że nic to nie dało, to jeszcze miałam pięknego guza.
Szłam, więc za nim w ciszy, a gdy weszliśmy do Sali dałam się grzecznie przypiąć do stołu.
Moją uwagę zwróciły 2 rzeczy. Po pierwsze pod ścianą stał nie, kto inny jak Daniel. Wybałuszyłam oczy. Spojrzał na mnie z ponurą miną, po czym uciekł spojrzeniem w kąt Sali.
Drugą rzeczą było to, że, tak dobrze mi znana strzykawka, zamiast zielonego zawierała fioletowy płyn.
 - Ciekawe, co to – pomyślałam zaintrygowana, lecz trochę przestraszona.
 - No, więc? Masz mi coś do powiedzenia? –zapytał Rafael, znużony.
- Nie – odparłam spokojnie.
- Wiesz, to nawet dobrze – powiedział - bo lubię patrzeć jak cierpisz – zaśmiał się szyderczo.
- miejmy to już za sobą – powiedział Daniel, zwracając uwagę brata.
 - Spokojnie braciszku, co ci się tak śpieszy? –zapytał, wyraźnie zadowolony.
Daniel warknął.
 - Dobrze, dobrze – odpowiedział, po czym wbił mi igłę w rękę.
Nawet się nie skrzywiłam. Umiałam zapanować nad bólem. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Przez chwilę, leżałam bez ruchu czekając na znajomą utratę przytomności, lecz zamiast tego poczułam coś innego.
Wydawało mi się, że po mojej ręka się pali. To uczucie powoli zbliżało się do mojego serca.
Po chwili całe moje ciało płonęło. Straciłam zdolność logicznego myślenia. W oddali słyszałam rozdzierający krzyk bólu. Dopiero potem, ze zgrozą, uświadomiłam sobie, że to ja krzyczę.
Nie wiedziałam ile to trwa. Równie dobrze mogły mijać minuty jak i godziny.
Powoli zaczęłam chrypnąć, lecz nie mogłam przestać krzyczeć.
Nagle zobaczyłam ruch kontem oka. To Daniel wychodził. – Nie! Nie! Nie zostawiaj mnie! Nie odchodź! – chciałam zawołać, lecz z mojego gardła nieprzerwanie wydobywało się przeraźliwe zawodzenie.
Zatraciłam się w bólu. Wszystko inne się zatarło. Nie umiałam wyobrazić sobie niczego poza to dojmującym cierpieniem.
Mój umysł odgrodził się od tego wszystkiego, lecz ciało dalej wiło się w agonii.
Moje krzyki, jeszcze długo rozbrzmiewały na korytarzu.

Podobało się?
Wiem że jest trochę, brutalny ale taki miał być
Trochę mi smutno że nikt, nic nie pisze :(
Dajcie jakiś znak!