niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 8

Było ciemno. Zdecydowanie za ciemno.
Leżałam chwilę, przyzwyczajając się do mroku. Po chwili widziałam już zarysy mebli.
 - Długo będziesz się wylegiwać? – zapytał Rafael, lodowatym tonem.
- Wstaję, już wstaję – odparłam opryskliwie – co to za pomysł żeby budzić człowieka o tej godzinie – gderałam, gdy próbowałam wyplątać się z pościeli.
Po kilku minutach stałam przed nim, ubrana.
 - Doskonale, zatem idziemy – rzucił i wyszedł na dobrze oświetlony korytarz.
Musiałam aż zmrużyć powieki, taki był jasny.
Wreszcie, gdy mój wzrok przyzwyczaił się do nowego światła, zauważyłam, że idziemy zupełnie inną trasą. Korytarz stawał się węższy i prowadził w dół. Kamienne ściany oblepiały jakieś porosty, a podłoga była śliska od jakiejś niezidentyfikowanej cieczy.
Wzdrygnęłam się. Wolałam nie wiedzieć, co to za paskudztwo.
Mijaliśmy wiele drzwi. Wszystkie wyglądały jak żywcem wyjęte z jakiegoś średniowiecznego lochu. Zastanawiałam się, dokąd prowadzą, lecz Rafael szedł, niewzruszony do przodu, więc grzecznie podążałam za nim.
Gdy zaczęłam już myśleć, że prowadzi mnie do wnętrza ziemi, żeby wrzucić mnie do lawy, zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami.
Na pierwszy rzut oka nie różniły się, od innych drzwi, które mijaliśmy. Mówię na pierwszy rzut oka, bo zanim zdążyłam im się przyjrzeć zostałam brutalnie wepchnięta do środka.
- Ej! – krzyknęłam.
Rafael nie zwrócił na mnie uwagi, tylko podszedł do jakiejś skrzynki stojącej w kącie.
Postanowiłam wykorzystać szansę i rozejrzeć się po pokoju. Był bardzo podobny do tego, w którym podawał mi serum, lecz różnił się jedną, bardzo podstawową rzeczą. Na środku, zamiast kamiennego stołu, stał drewniany pal. Nie był za wysoki, może 1/3 pomieszczenia, nie więcej. Obrzuciłam pokój jeszcze jednym spojrzeniem i zobaczyłam go. Oczywiście. Daniel stał w swobodnej pozie pod ścianą. Unikał mojego wzroku.
 - Powinnam się przyzwyczaić – pomyślałam z goryczą.
 Podszedł do mnie Rafael – klękaj przy słupie – usłyszałam tylko.
Zanim zdążyłam zrobić choćby jeden krok, ktoś (znaczy się Rafael) brutalnie złapał mnie za szyję i zmusił do padnięcia na podłogę tuż przed słupem, po czym przypiął mi ręce kajdankami z drugiej strony.
- Dzięki za pomoc – mruknęłam sarkastycznie.
Po krokach słyszałam, że Rafael poszedł do skrzynki i z powrotem. Niestety nie widziałam go, bo byłam do niego tyłem, a wolałabym się nie odwracać.
Po chwili stał tuż za mną. Jednym płynnym ruchem rozdarł mi koszulkę na plecach.
Ej! – krzyknęłam – to moja ulubiona!
 - No? Masz mi coś do powiedzenia, ptaszyno? – znów zupełnie nie zwracał uwagi na moje słowa.
- Czy naprawdę znowu musimy to przerabiać? Znasz moją odpowiedź.
- Chciałem ci dać szansę, ale w takim przypadku nie dajesz mi wyboru – powiedział cicho.
W jednej sekundzie zarejestrowałam dwie rzeczy. Jedną był dziwny świst, a drugą niewyobrażalny Ból powoli rozchodzący mi się po plecach.
Mimowolnie krzyknęłam.
Daniel warknął.
- Mam dzisiaj wyjątkowo paskudny dzień, więc zapytam cię jeszcze raz. Czy masz mi coś do powiedzenia? – zapytał znów Rafael.
- Nie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Szkoda – powiedział, po czym znów mnie uderzył.
Teraz krzyknęłam na całe gardło.
Już wiedziałam, co to. To był Bicz.
- Okej, zapytam raz jeszcze. Czy. Masz. Mi. Coś. Do. Powiedzenia? – specjalnie mówił wolno i wyraźnie.
Pieprz… się – udało mi się wydyszeć.
Wyobrażałam sobie, jak jego twarz tężeje, oczy ciemnieją.
- Niedobrze – zdążyłam pomyśleć, zanim na moje plecy spadł następny bat.
A potem następny. I jeszcze jeden. Rafael wyżywał się na mnie. Widać sprawiało mu to radość.
Od ciągłego wrzasku, powoli chrypłam.
Gdzieś z oddali usłyszałam głos Daniela:
- Dość.
Rafael, jakby nie usłyszał, dalej okładał mnie biczem.
Po chwili usłyszałam chrzęst miażdżonych kości, a uderzenia raptownie ustały.
Obok mnie na podłodze leżał nieprzytomny Rafael.
- Powiedziałem, dość – rzucił Daniel, po czym zaczął odpinać kajdanki.
Osunęłam się, skatowana.
Daniel podszedł do mnie i wziął mnie delikatnie na ręce. Jęknęłam.
- Julie? Dasz radę? Chcę cię zanieść do pokoju. Nie zemdlejesz? – Zadawał pytania głośno, raniąc moje uszy.
 - Nie, nie dam rady! – pomyślałam, ale pokiwałam słabo głową.
- Raz, dwa, trzy! – powiedział, podźwignął mnie i zaczął iść do mojego pokoju.
Przy każdym jego kroku, pojękiwałam cicho.
Zaczęłam tracić świadomość, co przyjęłam niemal z ulgą.
Pomyślałam jeszcze – Chyba mam Deja Vu – po czym pochłonęła mnie ciemność.



Oto następny rozdział :)
Chyba mój ulubiony.
Mam nadzieję że nie jest zbyt brutalny.
Do następnego :)

4 komentarze:

  1. Rozdział genialny Julio, już się nie mogę doczekać kolejnego. I nie martw się, nie jest za brutalnie. Gorsze rzeczy się czytało... A obrazek śliczny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już ja wiem dlaczego podoba ci się ten obrazek... :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo może... mi się podobać ;)

    OdpowiedzUsuń