Rozdział 5
Gdy się obudziłam, nikogo nie było.
Kiedy w głowie mi się trochę przejaśniło, zaczęłam analizować zachowanie Daniela.
- Jeśli się o mnie martwił, to dlaczego pozwalał swojemu bratu robić ze mną takie rzeczy - zastanawiałam się, sfrustrowana.
Postanowiłam, wziąć prysznic bo czułam się brudna. Zadrżałam. Prawie czułam krew mojej rodziny, przelewającej mi się przez palce.
- Jakim trzeba być potworem żeby używać czegoś takiego - byłam roztrzęsiona.
Skierowałam swe kroki do łazienki i po chwili stałam pod strumieniem gorącej wody, rozkoszując się przyjemnym ciepłem rozlewającym się po mojej napiętej skórze. Trwałam tak przez chwilę, lecz nagle usłyszałam ciche pukanie.
Zawijając się w ręcznik i idąc w stronę drzwi zastanawiałam się kto to. Stanęłam 3 kroki od drzwi i krzyknęłam - Proszę!
Do pokoju wszedł, nie kto inny, tylko Daniel trzymający w ręku tacę z parującym spaghetti i wodą.
Wlepił we mnie oszołomiony wzrok, zauważając że jestem w samym ręczniku.
Spojrzałam na niego rozbawiona - no i na co się gapisz? - zapytałam żartobliwie.
Spojrzał na mnie, zmieszany- nie, nie, na nic - po czym dodał - mam dla ciebie obiad, chcesz?
- Jasne , padam z głodu - odparłam, po czym zabrałam mu tacę i zaczęłam jeść jeszcze za nim usiadłam.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego że nie wyszedł. Wlepiłam w niego wzrok.
Zaczął się kręcić pod moim spojrzeniem , po czym powiedział z niewinnym uśmieszkiem - Nie przeszkadzaj sobie, lubię patrzeć jak jesz.
Wzruszyłam tylko ramionami, zbyt głodna aby zastanawiać się nad jego słowami, po czym znów zabrałam się za spaghetti.
Kiedy, skończyłam jeść, spoglądałam na niego kontem oka. Zastanawiałam się dlaczego tu przyszedł - na pewno nie po to aby przynieść mi obiad - pomyślałam zaciekawiona.
Po kilku minutach, które wydawały się godziną zapytał - Jak się czujesz?
Swobodna atmosfera zniknęła.
Spojrzałam na niego ponuro.
Zaczął się tłumaczyć - nie mogłem patrzeć jak rzucasz się po tym stole - mówił ze smutkiem i współczuciem.
O nie, pomyślałam nie wytrzymam. Z oczu poleciały mi łzy, gdy emocje, tak dobrze skrywane, teraz wystrzeliły z podwójną mocą.
- Wyjdź - powiedziałam cicho.
- Co? - zapytał, kiedy mu przerwałam.
Wyjdź! - wykrzyczałam przez łzy, nie chcąc aby widział moją słabość.
- Za późno - pomyślałam, gdy przez jego twarz przewinęła się burza uczuć. Od niedowierzania, przez smutek do czystej furii. Zanim zdążyłam coś powiedzieć wyszedł trzaskając drzwiami.
- Świetnie - pomyślałam, rzucając się na łóżko, szlochając.
Jeszcze przez długi czas płakałam. Z powodu samotności, swojego losu i niesprawiedliwości świata.
Płakałam, aż nie upomniała się o mnie ciemność, a ja nie odpłynęłam do krainy snów.
*
Obudził mnie delikatny wietrzyk muskający moje włosy.
- Wietrzyk? - zastanawiałam się - W celi?
Podniosłam głowę i oniemiałam. Jak wzrokiem sięgnąć, wielka zielona łąka. W każdym kierunku, rozciągały się zielone połacie, poprzecinane to tu, to tam mały strumyczkami. Niebo było niesamowicie niebieskie, bez żadnej chmurki, a słońce świeciło bardzo jasno.
Spojrzałam po sobie. Miałam na sobie zwiewną sukienkę w kolorze soczystej zieleni. Byłam boso. Leżałam na hamaku, przywiązanym do jedynych drzew, na tej bezkresnej łące.
Niby wszystko było okej, ale coś nie dawało mi spokoju. przez chwilę próbowałam zlokalizować powód mojego niepokoju.
- Już wiem - pomyślałam, gdy zdałam sobie sprawę że nic nie słyszę. Cała łąka była nienaturalnie cicha. Nie śpiewały ptaki, nie było słuchać popiskiwania gryzoni. nawet wietrzyk który mnie obudził całkowicie ustał, nie poruszając ani jednym źdźbłem.
- Cisza przed burzą - mruknęłam.
Siedziałam, w hamaku nasłuchując, lecz nic się nie wydarzyło. Zaczęłam już się uspokajać. Nagle dało się słyszeć głośne - Bum! -, a w niebo wzbiła się gigantyczna chmura kurzu, która zabarwiła je na pomarańczowo.
Na początku poczułam lekkie wibracje podłoża, które po chwili zamieniły się w huk.
Stałam zastanawiając się co to, gdy zobaczyłam ich. Pędzący tłum, który zbliżał się szybko w moją stronę. Konie, pumy, wilki, ludzie. Wszyscy szaleńczo biegli w moim kierunku, byle dalej od chmury, z której zaczęła się wyłaniać dymowa postać.
- Chowańce! - pomyślałam, przerażona widząc co za postać wyłania się chmury.
Był to Rafael. Miał ponad 3 metry i był z dymu, ale nie dało się go z nikim pomylić. Patrzył na uciekający tłum, śmiejąc się złowrogo.
Błądziłam po nim wzrokiem, gdy moje spojrzenie padło na jego dłoń.
- Co on tam ściska? - zastanawiałam się.
Nagle zamarłam - Nie! Nie! To nie może być to! - krzyczałam zrozpaczona - Czy to ... Amulet Kontroli?
Uświadomiłam sobie grozę sytuacji. Rafael miał amulet, a co za tym idzie całkowitą władzę nad wszystkimi Chowańcami. - A oni? - spojrzałam na pędzący tłum, który zaczął się do mnie niebezpiecznie zbliżać - oni... uciekają przed nim.
Stałam oniemiałam, gdy jego wzrok padł na mnie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej po czym rzekł:
- To wszystko dzięki tobie! - wykrzyczał wzmocnionym głosem.
- Nie - wyszeptałam.
Gwałtownie otworzyłam oczy.
Mam nadzieję że rozdział się podoba :)
Dzięki Luśka że komentujesz, dzięki tobie wiem że nie piszę w przestrzeń :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz